31 stycznia 2009 roku w katastrofie śmigłowca EC 135 w Turcji zginął świetny pilot, instruktor, wspaniały Kolega Andrzej Wojewódzki...
Przypominam sylwetkę Andrzeja Wojewódzkiego, świetnego pilota, instruktora, przyjaciela:
http://www.gorpol.pl/?site=9&artykul=382
http://www.gorpol.pl/?site=9&artykul=810
Pożegnanie Andrzeja Wojewódzkiego miało miejsce 12 lutego 2009 roku:
http://www.gorpol.pl/?site=9&artykul=387
Fragment korespondencji z Andrzejem:
----- Original Message -----
From: Andrzej Wojewódzki
To: Gorpol
Sent: Thursday, June 05, 2003 10:59 PM
Subject: RE: Pierwszy lot Bielika !
Dzięki za odpowiedź
Przekaż Henrykowi Serdzie (nie zderzyliśmy się jeszcze osobiście – ale ten defekt jest to odrobienia) moje wyrazy uznania i podziwu zarówno za mistrzowskie wyratowanie się w autorotacji na Sokole w górach, jak i za upór oraz stanowczość w tatrzańskich akcjach ratowniczych. Kłaniam się do ziemi…
Podaj mi proszę swój aktualny numer telefonu …. Jutro mam planowane loty w Modlinie po siedemnastej.
Podczas tej nieszczęsnej autorotacji popełniłem serię błędów:
· po pierwsze, mając w świadomości (autentycznie myślałem o tym – ale we właściwym momencie mi to umknęło) ewentualność niezaadoptowania się silnika nie podjąłem niczego żeby do tego nie dopuścić, tj: nie umówiłem się z uczniem odnośnie podania czytelnej komendy „odpuszczenia przepustnicy” do położenia w którym będzie możliwe odzyskanie mocy silnika pod koniec hamowania prędkości,
· nie dotykałem rączki sterownicy (która podczas pilotowania przez ucznia znajduje się przed nosem instruktora) – bo to niewygodne i też nie daje „właściwego wyczucia” – tylko opierałem swoją prawą dłoń na głowicy drążka sterowego na osi wahacza (tj. po środku tych idiotycznych „grabi”).
Skutkiem braku przebiegłości z mojej strony, doszło do sytuacji, gdzie po zadarciu śmigłowca (dokładnie na tej wysokości na której potrzeba), które wykonał student na moją komendę (ustną i manualną – poprzez leciutki impuls z tej mojej prawej dłoni opartej na głowicy sterownicy) – śmigłowiec wytracał prędkość „jak bozia nakazuje” – ale obroty silnika pozostały minimalne. Bo nie podałem komendy do „rozluĽnienia” uchwytu pokrętki przepustnicy – co winno nastąpić, żeby przy zwiększeniu skoku ogólnego silnik adaptował moc … no i się zaczęło … nie miałem już czasu na przeniesienie prawej ręki na właściwy uchwyt sterownicy.. bo ziemia tuż, tuż… odepchnąłem więc cały ten układ sterowania aby nadać „level” czyli żeby śmigłowiec przyjął położenie płozami równolegle do podłoża … i już był z nim kontakt …okazał się delikatny, ale zaczęły się okrutne podskoki na obie strony…gdzie nie odważałem się zmniejszać skok wirnika - z obawy, że zwiększony nacisk na podłoże dające efekt hamujący (dociąży śmigłowiec) i nastąpi przewrotka prze łeb w kierunku zaistniałego trawersu, które następowały naprzemiennie: prawe i lewe … po chwili zgasły i już wszystko było OK.
Potem tylko refleksje… ch..... .
Głównym moim błędem, było to, że nie byłem przygotowany na ewentualne przyziemienie w locie, w którym mieliśmy wykonać jedynie imitację autorotacji z odzyskaniem mocy przed lądowaniem. Po godzinie dowiedziałem się o katastrofie w Zielonej Górze. Amen.
Jeśli masz możliwość – przekaż ten tekst Henrykowi.
Za chwilę spróbuję naszkicować pewien pomysł dzielenia się doświadczeniami pomiędzy pilotami (głównie chodzi mi tu o instruktorów) z takich nie publikowanych zdarzeń.
Andrzej |